wtorek, 26 listopada 2024

[14] BOOKS: Bursztynowy Miecz - Marta Mrozińska

Tytuł - Bursztynowy Miecz
Oryginał - Bursztynowy Miecz
Seria - Jeleni Sztylet
Autor - Marta Mrozińska
Wydawnictwo - Zysk i S-ka
Tłumaczenie - 
Gatunek - fantasy/sci-fi
Ilość Stron - 448
Data Wydania - 24 wrzesień 2024
Moja Ocena - 8.5/10






Kontynuacja bestselerowej powieści fantasy Jeleni Sztylet, główna bohaterka - Bora, oskarżona o zdradę i skazana na śmierć, zostaje odratowana. Miasto nad Morzem staje się dla niej ratunkiem i więzieniem. Większość ziem Awandii pozostaje pod okupacją, a wrogie wojska stają na granicy puszczy. Stary Lud nie złożył broni. Pozbawiona przyjaciół, zdradzona i poraniona Bora, jednocześnie musi się zmierzyć z zupełnie innymi wyzwaniami. Plany wobec niej ma młody król, ma tez jej babka pragnąca za wszelką cenę władzy i wpływów, która nieoczekiwanie wkracza do jej życia. Gdzie szukać sojuszników i jak wyrwać się na wolność, by wypełnić misję, którą otrzymała od Starego Ludu? W pradawnym obrzędzie przywołania deszcze Bora udowadnia swoje dziedzictwo i ratuje Awandię od suszy. Wszyscy chcą użyć mocy Bory. Dostaje misję dotarcia do kopalń na północy, która ma przynieść ratunek okupowanemu przez Waregów królestwu...

    Muszę przyznać, że byłem zaskoczony tak szybkim rozwojem wydarzeń, że niedawno premierę miał "Jeleni Sztylet", a już w dłoniach trzymam kontynuację. Mróz w płci pięknej się skrywa? Jednakże z dużą dozą ulgi i radości powróciłem do świata Wszebory Lapis, nawet jeśli położenie bohaterki "Bursztynowego Miecza" nie do końca jest dobre. Jej kraj, ogarnięty wojną, ona w sidłach szalonej ciotki oraz nowe zadania od Starego Ludu. Czy Borze uda się wyjść z tej historii bez uszczerbku na zdrowiu, gdyż zdawać by się mogło, że wszystko i wszyscy chcą jej krwi i czegoś niemożliwego od niej... Byłem bardzo ciekaw samego warsztatu Mrozińskiej w kolejnym tomie, zwłaszcza, że ukazał się tak szybko po pisarskim debiucie. Jeleni Sztylet sam w sobie był dość ciekawą pozycją, mitologia słowiańska ujęta w ciekawej formie oraz nietuzinkowi bohaterowie. Czy tym razem autorka nas zaskoczyła i zaciekawiła?
    Pierwszy tom przygód Bory nie był moim ulubionym, trochę to było takie love-hate relationship. Miała ciekawe momenty, dobrze rozgrywała wydarzeniami i potrafiła o siebie zawalczyć, ale jednocześnie była dla mnie zbyt pyskata i butna. Takie dziecko, co dostało cukierka, ale wciąż płacze, bo nie ten smak. Bursztynowy Miecz od samego początki wrzuca nas w wir wydarzeń. Po lekkich turbulencjach trafiamy do Radogi, Miasta Nad Morzem, skąd pochodzą nasi główni bohaterowie, gdzie również zginęła ich matka. Dopiero tutaj poznajemy historię życia Róży Lapis, oraz jej matki, a babci Wszebory - Tarniny. Seniorka rodu, jest postacią, która jeńców nie bierze. Ona rządzi, wydaje rozkazy i każdy ma się do nich dostosować, a my znając charakterek Bory wiemy, że nie będzie to takie łatwe. Dlatego Lapis kończy zamknięta na odludziu w małym domku, bez dostępu do świata zewnętrznego.  Tarnina jest nieustępliwa, nawet Radek, chcący dopomóc siostrze, nie jest w stanie przebić muru pani Juszno. Całe szczęście Wszebora nie jest sama, nawet Król Awandii wydaje się być po jej stronie. Dzięki intrygom i spiskom udaje się wydostać dziewczynę z klatki i może wyruszyć na północ kraju w celu wykonania zadania od Starego Ludu. Bardzo podoba mi się ten ciąg przyczynowo skutkowy w drugim tomie. Każdy kolejny watek jest rozwinięciem i przedłużeniem poprzedniego, a sama historia ma sens i nie jest nudna. 
     Wszebora w pierwszej części delikatnie mnie irytowała, teraz zaszła w niej zmiana, choć wciąż jest naszą ukochaną outsiderka z Ligawki. Z perspektywy czasu cieszę się, że autorka zachowała tą taką na swój sposób "ciekawą" butność Bory Lapis. Aczkolwiek znów mam wrażenie, że pierwsza część tego tomu była taka trochę rozmemłana, przeciągnięta i czasami nuda, a w drugiej bohaterka znów w swoim żywiole przezywa przygody i wykonuje zadania od Starego Ludu. Spotyka swoich dobrych znajomych, a oni potrafią nas czytelników rozśmieszyć i choć na chwilę odegnać od patosu życia codziennego. Może nie jest to grupa ludzi na miarę "Drużyny Pierścienia", ale ich przygody są również warte uwagi. 

    Zakończenie było dla mnie bardzo przyjemne i ciekawe, z Borą nie można się nudzić. Mrozińska wykreowała super świat, w którym czytelnik chce przebywać. Będę się powtarzał, ale po raz kolejny słowa uznania za mitologię słowiańską. To jest tak ciekawy temat do eksploracji, a tak mało powieści z tym związanych. Polscy autorzy! śmielej sięgajcie, póki co idzie Wam to naprawdę bardzo dobrze! Nie wiem kiedy pojawi się finał trylogii, ale przyznaję, że już trochę tęsknię za Awandią i jej bohaterami. Słowa uznania dla autorki, bo poprawiła to czego brakowało mi w jej debiucie, okłada znów jej przecudowna i mega się prezentuje na półce. Jestem niezmiernie ciekaw finału tej hisotrii i jakie jeszcze przygody czekają na nas i Borę. Jeśli przebrnęliście przez "Jeleni Sztylet" to "Bursztynowy Miecz" powinien być dla Was powieścią obowiązkowa, gorąco polecam!

niedziela, 17 listopada 2024

[13] BOOKS: Jeleni Sztylet - Marta Mrozińska

Tytuł - Jeleni Sztylet
Oryginał - Jeleni Sztylet
Seria - Jeleni Sztylet
Autor - Marta Mrozińska
Wydawnictwo - Zysk i S-ka
Tłumaczenie - 
Gatunek - fantasy/sci-fi
Ilość Stron - 464
 Data Wydania - 5 marzec 2024
Moja Ocena - 7/10










Bora, bohaterka powieści "Jeleni Sztylet", jest jak kukułcze piskle, podrzucona wraz z bratem na wychowanie ciotce do zapomnianej przez świat małej wsi na skraju ogromnej puszczy. Puszczy zamieszkanej przez istoty z rodzimych legend: rusałki, Leszego, wąpierze i strzygi, lecz ich świat chyli się ku zapomnieniu. Bohaterka od dziecka zna tylko odrzucenie, głód i gniew, który karze jej wciąż walczyć o lepsze jutro. Dla brata zrobiłaby wszystko i stąd bierze się pomysł na dołączenie do Włóczni, starej szkoły wojskowej szkolącej najemników. Bora wierzy w swoją siłę i skuteczność szkolenia, które odbyła z okrutnym ojcem, zaprawionym w boju i nie stroniącym od butelki żołnierzem. Jej świat jest na wskroś słowiański, od dziecka lepiej dogaduje się z opiekuńczymi duchami zagrody i domu, niż mieszkańcami wioski. Dopiero w koszarach Włóczni Bora pozna, co to prawdziwy strach. Wraz z wybuchem zupełnie nieoczekiwanej wojny, znajdzie się w potrzasku między siłami, na które nie ma żadnego wpływu, a budzącym się w niej dziedzictwem całych pokoleń czarownic.

     Muszę przyznać, że jestem prostym człowiekiem - widzę ładna okładkę, kupuje książę! Ludzie, a pewnie w głównej mierze faceci są wzrokowcami. Ilekroć widzę ładny grzbiet powieści, to przynajmniej czytam opis z okładki, a jeśli mi się spodoba, to istnieje duża szansa, że lektura trafi do mojej biblioteczki. Zdecydowanie też nie jestem patriotą, ale mam słabość do polskiej fantastyki, choć nie często sa to powieści górnych lotów, jak więc wypada Marta Mrozińska z swoim debiutem "Jeleni Sztylet"?
    Wszebora Lapis jest bohaterką, trochę outsiderką określając ją nowoczesnym słownictwem. Już od samego początku wiemy, że nie będziemy się z nią nudzić, jest dość butna, pyskata, a jej nazwisko na pewno w niczym nie pomaga. Historia początkowo wije się dość leniwie, w małej wiosce u brzegu wielkiej puszczy. Słyszymy o istotach z lasu czy innych postaciach z legend, od początku czuć magię i fakt, że Stary Lud, który nawiedza naszą bohaterkę serio istnieje. Choć przez całą lekturę nie mogłem się przekonać czy ten mistyczny korowód ma dobre czy złe zamiary, jednocześnie wspomaga Borę, ale jakby w rozmowach często przejawia swój mrok i tajemniczość. Jak to często bywa, życie w małej wiosce nie jest sielankowe, a powroty ojca nie są szczególnie dobrym uosobieniem rodzinnych więzi. Lapis ma głównie oparcie w bracie Radku i ciotce Olenie, oni się o nią martwią i dbają. O ojcu rodzeństwa wiemy niewiele, jest najemnikiem, dobrze znanym w ich królestwie z licznymi zapędami do alkoholu i bijatyk, a w swojej rodzinie przede wszystkim jako zabójca własnej żony, Róży Lapis, co zdecydowanie odciska piękno na rodzinnej historii. Sama pierwsza część powieści jest naprawdę przyjemna, jesteśmy w stanie polubić bohaterów i chętnie przeżywać ich historie, moment, w którym bohaterka trafia do koszar Włóczni, gdzie rozpoczyna kurs najemniczki trochę zmienia trajektorię Jeleniego Sztyletu. Pierwsze co wtedy do mnie trafia, to fakt, że mimo iż fabuła wciąż jest ciekawa, dostajemy mnóstwo pobocznych bohaterów i ich historie to trochę przestajemy lubić Borę, a przynajmniej mnie zaczyna irytować. Zachowuje się trochę na granicy małego dziecka, które nie dostało cukierka, a jednocześnie pewnej siebie power girl, choć to jeszcze małolata. Jej decyzje i teksty często były dla mnie mało zrozumiałe, coś w stylu, nie jestem pewna, ale zrobię tak i tyle. Może jakby była bardziej charyzmatyczna i pewna siebie to czytelnik mógłby odebrać to inaczej. Jak już wspomniałem tutaj wcześniej, uwielbiam nasza rodzimą mitologię słowiańską, więc sama historia Starego Ludu, przeróżnych istot jest dla mnie dużym plusem, choć ta tajemniczość czasami bywa lekko irytująca, jakby na pewnym etapie powieści część wątków powinna stać się klarowna. 
    Jeleni Sztylet jest niewątpliwie ciekawą powieścią i różnorodnymi bohaterami, ale mimo wszystko czegoś mi tu brakowało. Gdy zaczyna się wojna, tak naprawdę niewiele wiemy o wrogu Awandii, tyle, że zależy mu na złożach królestwa Bory i ma wielką armię. Jednocześnie czuć debiut autorski, historia nie wydaje się być osadzona w "konkretne" ramy czasowe, bardziej coś w przeszłości, choć nasi bohaterowie często porozumiewają się bardzo pospolitym i aktualnym stylem mowy i pisania. Czytając Władcę Pierścieni czułem się jakbym serio był z bohaterami w ich historii, a tutaj mimo dawnego krajobrazu mamy dość nowoczesny język, jakby postacie żyły w naszych czasach, a cofnęły się do przeszłości.

    Mrozińska dość ciekawie ujęła nasze słowiańskie legendy i dała im nowe życie, ale jednocześnie jakby nie dowiozła całej historii. Bora jak dla mnie jest bohaterką na granicy, można ją lubić albo nienawidzić. Zdecydowanie postacie poboczne dają nam więcej funu i radości przebywania w ich towarzystwie. Sama pierwsza część książki jest naprawdę sielska, a druga robi obrót o sto osiemdziesiąt stopni i już mamy cięższe klimaty wojenne. Najpewniej sięgnę po drugi tom tej historii, trochę z sympatii do Bory, trochę dla mitologii słowiańskiej, a trochę dla samej okładki. Mam nadzieję, że Mrozińska podszkoli warsztat by kolejny tom czytało się po prostu lepiej...

środa, 30 października 2024

[12] MUSIC: Radical Optimism - Dua Lipa


Wykonawca - Dua Lipa
Nazwa - Radical Optimism
Tracklista - 11 utworów
Data Wydania - 3 maj 2024
Moja Ocena - 10/10

Inspirowany własnym procesem odkrywania samej siebie, album "Radical Optimism" sięga po czystą radość i szczęście, jakie płyną z uzyskania jasności w sytuacjach, które kiedyś wydawały się nie do pokonania.
Nasączony energią rodzinnej miejscowości Duy - Londynu, album emanuje postawą surowości, szczerości, pewności siebie i wolności, charakterystycznej dla brytyjskiego popu  lat 90. Radical Optimism przenosi swojego słuchacza do wymarzonego świata popowej muzyki, bogatej w melodyjność, tekstowo niepokorną i dźwiękowo wyzwalającą.

Tracklista - 
1. End Of An Era 2. Houdini 3. Training Season 4. These Walls 5. Whatcha Doing 6. French Exit 7. Illusion 8. Falling Forever 9. Anything For Love 10. Maria 11. Happy For You

    They never gonna make me, hate you - Dua! To będzie jej flop era, Dua skończyła się na "Future Nostalgia", te single są nijakie. Ona wiecznie na wakacjach, całe życie się bawi, to się nie uda. Takie i wiele innych komentarzy krążyło po sieci od momentu zapowiedzi albumu i pierwszego singla. A tu proszę, album zdobywa dobre opinie, sprzedaje się całkiem nieźle, a bilety na trasę koncertową - Radical Optimism Tour rozchodzą się jak świeże bułeczki. Udało wam się dorwać gdzieś miejsca?
    Z albańską księżniczką popu miałem trochę love-hate relationship. Początkowo jej twórczość w ogóle do mnie nie przemawiała, a teraz nie ma dnia żeby chociaż raz dziennie na słuchawkach poleciał jakiś jej utwór. She really is THAT queen! ❤
    Jak przy poprzednim krążku nie sposób było oderwać mnie od "Physical" tak tutaj główne skrzypce grają dla mnie "Houdini" "Training Season" oraz "Illusion", czyli pierwsze główne single promujące album. Może to typowe w mojej osobie, ale zawsze te single mają specjalne miejsce w moim sercu. Jeśli miałbym jednak wybrać ulubiony, to z wielkim bólem, ale wskazałbym "Houdini" oraz Training Season - to również chyba moje ulubione video. To są zdecydowanie moje klimaty i non stop nucę sobie te dwa utwory. Mimo iż longplay nie ma typowego intra i outra, to zarówno "End Of An Era" jak "Happy For You" stoją na straży dobrego zaprezentowania co daje album jak i zwieńczenia historii. Najbardziej przypadły mi do gustu - "These Walls", czyli opowieść o upadającym związku z świetną linią melodyczną, trafia to do mnie w 100%, miałem ciary przy pierwszym odsłuchu oraz "Falling Forever" no Dua ma ten wokal i umie go używać. Aż tym bardziej bierze mnie złość, że nie udało się zdobyć biletów na trasę, a na Openera również nie zawitałem. Modlę się codziennie, że może artystka doda jeszcze koncert w Polsce. "Maria" jest dla mnie totalnym zaskoczeniem, ten bit, gitara i wokal łączą się w mega ciekawy utwór, co pokazuje, że Dua wciąż potrafi nas zaskoczyć, i choć Future Nostalgia postawiła wysoką poprzeczkę, to księżniczka popu umie do niej dosięgnąć. "Anything For Love" oraz "French Exit" trochę znikają jak dla mnie w tłumie, czegoś tam brakuje, nie są w żadnym stopniu złe, ale nie wsiąkły we mnie przy pierwszym odsłuchu jak reszta. "Whatcha Doing" rozkręca się trochę leniwie by nas porwać w refrenie, i może to będzie mało orginalne, ale tę piosenkę chętnie bym zobaczył jako kolejny singiel.

    Radical Optimism zgodnie z zapowiedziami jest inną odsłoną twórczości albańskiej piosenkarki, stawia mocniej na sferę liryczną, artyzm i powolne zakochiwanie się w krążku. Żaden utwór nie jest słaby, każdy ma coś swojego i myślę, że słuchając ich jesteśmy w stanie odnieść tekst do swojego życia. To nie jest klubowy album z bangerami pokroju wcześniej wspomnianego "Physical" czy "Levitating" czy chociaż "Break My Heart". Dua pokazuje nam swoje drugie oblicze, wciąż tak samo dobre i świetnie zgrane jak wcześniejsze płyty. Nie wiem, może po prostu jestem niepoprawnym fanem Lipy, ale kocham ją i jej twórczość. Catch me or I go houdini...
    

niedziela, 20 października 2024

[11] Serials. - Zagłada Domu Usherów

Tytuł - Zagłada Domu Usherów                                           Oryginał - The Fall Of The House Of  Usher                   Reżyseria - Mike Flanagan                                                Obsada - Bruce Greenwood, Carla Guingo, Mary McDonnell, Mark Hamil, Carl Lumbly, Henry Thomas, Kate Siegel, Rahul Kohli, Samatha Sloyan
Produkcja - USA
Premiera - 
* Polska - 12 październik 2023
* świat - 12 październik 2023
Gatunek - horror/thiller
Ilość Serii - 1 (8 odcinków)
Moja Ocena - 8.5/10








Mroczny serial oparty na twórczości Edgara Allana Poeego, opowiadający historię bezwzględnego rodzeństwa - Rodericka i Madeline Usherów, którzy przekształcili firmę Fortunato Pharmaceuticals w prawdziwe imperium bogactwa i władzy. Z czasem wychodzą na jaw dawne sekrety, gdy kolejni dziedzice dynastii Usherów zaczynają ginąć z rąk tajemniczej kobiety z ich przeszłości...

    W ostatniej recenzji serialu "Nawiedzony Dom Na Wzgórzu" byłem pod wrażeniem pracy Mike Flanagana, nie wiedziałem jednak, że lepsze bądź najlepsze jeszcze przede mną. Nie ukrywam, że jestem fanem horrorów oraz mocnych thillerów, także gdy tylko ta produkcja pojawiła pojawiła się w moich proponowanych na platformie Netlifix to od razu wziąłem się za oglądanie. 

    Niestety na początku muszę zwrócić uwagę, że o ile lubię produkcje Flanagana, tak trochę robi się mało różnorodnie względem aktorów. Mogę się domyśleć, że fajnie się pracuje z zgraną ekipą, ale jednocześnie myślę, że nowe twarze mogą wnieść sporo świeżości do filmów czy seriali. Niemniej jednak rodzina Usherów jest na tyle interesująca, że jestem w stanie wybaczyć to producentom. 
    Dynastia Usherów ma wszystko, firmę, pieniądze, kontakty, kariery, mniej bądź bardziej udane związki, momentami sadystyczne podejście do siebie nawzajem, a przede wszystkim cudownych protoplastów - Rodericka i Madeline, niemalże bogów w swoim własnym mniemaniu. Szczególnie Madeline czy to jako młodsza wersja w retrospekcjach czy już dorosła kobieta daje się poznać jako ta, która trzyma wszystkich krótko i chce rządzić rodzinnym imperium. Rzadko zdarza mi się tak pokochać kogoś jak tę dwójkę rodzeństwa, z ciekawością chciałem się dowiedzieć cóż zrobili takiego w przeszłości, że ona teraz czeka na spłatę długu i jak wszelkimi dostępnymi sposobami się o niego upomni. Na początku trochę narzekałem na pojawianie się tych samych twarzy, ale jednocześnie to jak oni tworzą swoje postacie, jak je kreują, że im współczujemy albo cieszymy się w momentach ich śmierci, myśląc sobie - należało ci się. Greenwood, Guingo oraz McDonnell dowożą wszystko od a do z, na nich się ta opowieść zaczyna i kończy - postać Verny jest interesująca od samego początku, wraz z rodzeństwem są filarem historii rodziny Usherów. Ciekawym zabiegiem producenckim jest fakt, że gdy poznajemy całą familie, raczej nie będziemy pałać do nich sympatią, jednocześnie spodziewając się dość otwarcie, że niedługo cmentarz wypełnią ich groby. 
    Osiem odcinków to spokojny czas na pokazanie wspólnych zależności w tej rodzinie, ich nienawiści i krwawej drogi by dostać swoje. Mniej więcej na jeden epizod przypada jedna historia członka rodziny Usherów, kamera nie boi się pokazać brutalności, a widz szybko zostaje wciągnięty w sytuację. Ponieważ już wiemy jak zakończy się przygoda z tymi postaciami, niekiedy odcinki mogą się trochę dłużyć, wiemy na co oczekujemy, na śmierć. Ja jednak czułem się wciągnięty od samego początku. Plan zdjęciowy doświadcza nam ciekawych ujęć, bywamy z Usherami w różnych miejscach, a i muzyka również buduje stosowny klimat. Taki serial chce się po prostu oglądać. 

    Nie znam niestety pióra Poego, ale fajnie, że twórcy uszczypnęli coś z niego i dodali swoje własne, co dało nam ponad osiem godzin klimatycznej produkcji. Może zwyczajnie mam słabość do horrorów i jestem w stanie przymknąć niekiedy oko na "leniwe" wątki fabularne, ale mnie Flanagan tą pracą kupił po raz kolejny. Wielki plus również za nową wersję Wicked Games od the Newton Brothers, ta piosenka również dowiozła nam swego typu klimat i historię. Czy jest to produkcja, która zachwyci każdego? Nie powiedziałbym, opinii o pracach Netflixa raczej nie trzeba przytaczać nikomu, ale uważam, że da się znaleźć ciekawe perełki i dla mnie "Zagłada Domu Usherów" jest właśnie taka perełką wśród nieoszlifowanych niekiedy produkcji...

wtorek, 15 października 2024

[10] Serials - Curon

Tytuł - Curon
Oryginał - Curon
Reżyseria - Fabio Mollo
Produkcja - Włochy
Obsada - Valeria Bilello, Luca Lionello, Federico Russo, Margherita Morchio, Anna Ferzetii, Alessandro Tedeschi
Premiera - 
* Polska - 10 czerwiec 2020
* światowa - 10 czerwiec 2020
Gatunek - fantasy/thiller/dreszczowiec
Ilość serii - 1 (7 odcinków)
Moja Ocena - 8.5/10







Gdy ich matka w tajemniczy sposób znika zaraz po przyjeździe do rodzinnego miasteczka, nastoletnie bliźnięta odkrywają sekrety pozornie spokojnej miejscowości. 


    Poza dziwną manią horrorów i thillerów, wszystko co włoskie ma specjalne miejsce w moim sercu. Do obejrzenia tego serialu zbierałem się trochę czasu, długo wisiał w proponowanych na platformie streamingowej. Klimat górskiego miasteczka przypadł mi do gustu, poniekąd przypominało mi się "Ragnarok", ale w zupełnie innej wersji. Zalana wieś, dzwonnica bez dzwonów wystająca z jeziora i fakt, że jeśli usłyszysz ich dźwięk to oznacza dla ciebie bardzo niedobre rzeczy. W każdym z nas żyją dwa wilki, tylko ty zdecydujesz, który zwycięży.
     Anna wraz z dziećmi wraca do rodzinnych okolic, choć bliźnięta nie wydają się szczególnie zadowolone tym pomysłem. Zaczynają nową szkołę, i zgodnie z przewidywaniami są powiewem świeżości z małomiasteczkowym społeczeństwie. Pomysł znany wszystkim dookoła, ale mam wrażenie, że producenci wiedzieli co robią. Tutaj wszystko gra, muzyka, zdjęcia, bohaterowie, którzy odkrywają siebie i dawne historie. No i język włoski - zdecydowanie uwielbiam gdy twórcy nie boją się tworzenia w oryginalnym języku, nie zawsze angielski to dobry wybór. Fajnie mimo wielkiego bumu tworzenia żeby było coś dostępne i zrozumiałe każdemu, tworzy się produkcje w swoim własnym języku. Pozostawanie w klimacie historii dodaje autentyczności i świadomości, że to coś "rzeczywiście" mogło się wydarzyć. Każdy bohater ma swój własny styl, jest obecność jest wskazana w całej tej fabule, a Mauro i Daria tworzą super duet - jednocześnie różni, ale wciąż wierni sobie jako rodzinie. Bohaterowie są wykreowani bardzo wiarygodnie, da się ich lubić, bądź nienawidzić. Nastolatkowie żyją własnym życiem, zachowują się dokładnie jak nastolatkowie - bez udawania dojrzałych w młodym ciele, popełniają błędy bo jeszcze niewiele wiedzą o życiu, a jednocześnie są zdeterminowani by odkryć męczące ich sekrety, a dorośli na swój sposób próbują ukryć to co wydarzyło się kilkanaście lat temu. Również Lucas jest zagrany cudownie, od samego początku nas nęci, i domyślamy się, że ten przystojny chłopak z słodkimi oczami trochę zamiesza w tej historii. Wraz z biegiem historii każdy bohater musi stawić czoła sobie samemu, to też było ciekawym zabiegiem pokazaniem jak ludzkie alter ego w tej gorszej wersji może wyglądać i jak skrywane  emocje mogą na nas wpłynąć.
    Napięcie jest budowane dość swobodnie, ale nie wpływa to na odbiór historii. Widz nie nudzi się w trakcie odcinka, fabuła brnie do przodu. Rozumiem już żale fanów Gry o Tron, gdy narzekali na najnowszy sezon, że jest strasznie ciemno. Tutaj jawi się dość podobny problem, domyślam się, że ciężko jest doświetlić nocne sceny, ale myślę, że w obecnych czasach nie powinno być to trudne, ale przyznaje się, że nie znam się na tym kompletnie. Na plus również fajnie, że użyto dość "nowoczesnej" muzyki, ale w końcu to serial dla nastolatków. Cudowna wręcz trochę psychodeliczna jest ta małomiasteczkowość, religijność i niemalże stwierdzenie - my tu obcych nie lubimy. Ale to ma swój klimat, to ciekawi widza, który pragnie odkryć tajemnice tej "curońskiej sekty". Finał był dla mnie totalnym zaskoczeniem, zostawia dość szeroko otwartą furtkę by pociągnąć wątki w kolejnym, a może nawet paru sezonach.

    Curon jawi się jako dobry serial, może nie zawsze logicznie dograny wydarzeniami, ale da się to przeżyć. Wobec ilości produkcji pojawiających się na różnych platformach streamingowych to powiew świeżego powietrza i oddechu. Dobra historia, mega ciekawi bohaterowie, kadry oddające małomiasteczkowy styl i extra muzyka. Chętnie obejrzałbym kontynuację historii naszych młodych bohaterów, nie doczytałem się nigdzie o anulacji serialu, a wizja drugiego sezonu niby potwierdzona, choć minęły już cztery lata gdy była jego premiera. Dla fanów fantastyki i cięższych, mrocznych klimatów myślę, że będzie to super opcja. Jeśli kochacie język włoski to już absolutnie must see. Trzymajcie się ciepło, oby nikt z was nie usłyszał dzwonów z dzwonnicy na jeziorze...

Curon - Official Trailer - Netflix


czwartek, 10 października 2024

[9] BOOKS: Dom Świateł - Donato Carrisi

Tytuł - Dom Świateł
Oryginał - La Casa Delle Luci
Seria - Pietro Gerber
Autor - Donato Carrisi
Wydawnictwo - Albatros
Tłumaczenie - Anna Osmólska-Mętrak
Gatunek - kryminał/thiller
Ilość Stron - 384
Data Wydania - 5 czerwiec 2024
Moja Ocena- 8/10






Nic dziwnego, że w gabinecie usypiacza dzieci, Pietra Gerbera, nie pojawiają się nowi pacjenci. Po głośnym skandalu psycholog tkwi w głębokiej depresji i nic nie wskazuje na to, by cokolwiek mogło go z niej wydobyć. Dopóki w jego gabinecie nie pojawia się Maja Salo, młoda opiekunka dziesięcioletniej Evy, mieszkającej tylko z nią i służącą w odosobnionej wilii na wzgórzu. Eva cierpi na agorafobię: nikt i nie nie jest w stanie nakłonić jej do puszczenia domu, w którym się urodziła. A ostatnio w życiu dziewczynki pojawił się ktoś, kto stanowi dla niej poważne źródło zagrożenia. Pietro niechętnie zgadza się nią zająć i już przy pierwszej sesji hipnozy wie, że może tego żałować. przez jego pacjentkę, gdy jest w stanie uśpienia, przemawia wyimaginowany przyjaciel. Tylko, że Pietro Gerber zna jego głos, a ten ktoś zna przeszłość psychoterapeuty i dawno pogrzebaną prawdę o tym, co wydarzyło się pewnego gorącego lata, kiedy ten miał jedenaście lat.


    Carrisi niczym jak wino, im starszy tym lepszy, choć osobiście uważam, że każda jego powieść to bestseller. Już od pierwszej przygody z jego twórczością, cyklem "Paenitentiaria Apostolica" wiedziałem, że się polubimy, a autor trafi na moje półeczki, gdzie chętnie dostawię kolejne tomy. Marcusa z Trybunału Dusz pokochałem od samego początku, a Pietro Gerber również mnie zaskoczył. Cała ta otoczka hipnozy, psychologii, usypiania dzieci i walki z przeszłością zdecydowanie przypadła mi do gustu, chciałem wiedzieć więcej, choć sam raczej nie wierzę w tego typu przedsięwzięcia.
    Pietro Gerber jest bohaterem, którego zwyczajnie da się lubić. Już od pierwszego spotkania byłem urzeczony jego osoba, metodami pracy i historia rodzinną. Niekiedy ciężki włoski klimat deszczowej Florencji urzekł mnie od początku. Hipnotyzer po ostatnim skandalu, z udziałem pacjentki, która po raz pierwszy nie była dzieckiem raczej nie ma dobrej passy. Dlatego tez początkowo niechętnie podejmuje się nowego zadania. To niesamowite jak autor zręcznie wplata historię z lat dzieciństwa naszego bohatera do głównego wątku. Carrisi niezmiernie cudownie operuje piórem, ciekawi nas coraz bardziej co wydarzy się dalej. Jakie tajemnice kryje w sobie nastoletnia Eva oraz jest opiekunka Maja, która początkowo szczerze wydaje się zaniepokojona stanem podopiecznej. Jego styl jest tak chłonny, że ja te książki wręcz "połykam", a fabuła jest zawsze skonstruowana tak, że czasami ciężko rozstać się z lekturą. 
    Im dalej w las, tym więcej drzew, jak to mówią, i tak jest tym razem. Pojawia się coraz więcej niewiadomych, różnych zagadek. Nasza pacjentka mówiąca głosem przyjaciela przeraża momentami nie tylko głównego bohatera, ale również czytelnika. Czy wypadek sprzed kilkunastu laty może być powiązany z "problemami" małego dziecka? Jakie tajemnice zostaną odkryte? Co tak naprawdę wydarzyło się owego lata? Co dalej będzie z naszym psychoterapeutą?
    Włoski pisarz sprawnie stawia pytania, ale w jeszcze lepszym stylu podaje nam odpowiedzi, czytelnik nie czuje się zagubiony. Uwielbiam też w jego powieściach tej powiew włoskości, czasami rzeczywiście mamy wrażenie, że i nas pali te słońce albo zalewa deszcz. W stu procentach jesteśmy z bohaterami, w tych miejscach. Opisy są dokładne, ale nie nużące. Fabuła klarownie brnie do przodu, mamy wrażenie, że rozwiązanie jest na wyciagnięcie ręki, ale w między czasie autor nas zaskakuje. Ten dreszczyk emocji u Carrisiego, kiedy wydaje nam się, że już mamy wyjaśnienie, a nagle pojawia się coś co zmienia nasze postrzeganie o sto osiemdziesiąt stopni. Tak właśnie się tworzy dobre książki, które poniekąd same się czytają i chce się poznać zakończenie. Przyznaje się, że chyba po raz pierwszy trafiłem z zakończeniem historii, ale pewne wątki ostatnich stron dają nadzieję na kolejne spotkanie z Pietrem Gerberem.

    Carrisi zdecydowanie wie co robi, cudownie opowiada historie, buduje atmosferę oraz rozwija wątki. Tutaj wszystko gra, droga od punktu a do b, choć często kręta i niebezpieczna ma sens i rozpala czytelnika. Uwielbiam kryminały, uwielbiam thrillery, uwielbiam też Włochy i dosłownie to wszystko dostaje w powieściach tego autora. Bardzo szybko stał się jednym z moich ulubionych pisarzy i zawsze niecierpliwie oczekuję na jego kolejne nowości. Carrisi jest świetnym autorem, bardzo poczytnym o czym świadczy mnóstwo przekładów jego powieści, sama ich sprzedaż oraz nagrody, które Donato zdobywa. Jeśli pokochaliście Mile Vasquez, czy Marcusa z "Łowcy Cieni' to myślę, że tak samo uwielbiacie naszego psychologa Gerbera, a jeśli nie czytaliście jeszcze nic od tego włoskiego pisarza to czas najwyższy nadrobić zaległości...

sobota, 5 października 2024

[8] FILM: Nie Mów Zła - 2024

Tytuł - Nie Mów Zła
Oryginał - Speak No Evil
Reżyser - James Watkins
Produkcja - Wielka Brytania/USA
Obsada - James McAvoy, Mackenzie Davis, Scoot McNairy, Aisling Franciosi, Alix West Lefler, Dan Hough
Premiera -
* Polska - 13 wrzesień 2024
* światowa - 11 wrzesień 2024
Gatunek - thiller
Czas Trwania - 1h 50min
Moja Ocena - 5/10








Amerykańska rodzina zostaje zaproszona na weekend do idyllicznej wiejskiej posiadłości przez uroczą brytyjską rodzinę, którą wcześniej poznali na wakacjach. To, co zaczyna się jako wymarzony odpoczynek, powoli zmienia się w koszmar. 

    Tutaj generalnie mógłbym wstawić popularnego mema - I watching somethig for the plot. The plot... Przyznam się szczerze, że najbardziej zachęcił mnie zwiastun tego filmu, no i fakt, że jestem posiadaczem CCUnmilited, więc mogę oglądać seanse filmowe praktycznie non stop. Również jako wielki  fan wszelkiej maści horrorów, thillerów, pomyślałem, że why not, chętnie zobaczę ten film. Niestety mimo niezbyt wygórowanych oczekiwań zawiodłem się...
    Lousie i Bena poznajemy na wakacjach we Włoszech, odpoczywają, wydawać by się mogło, że świetnie się bawią. W międzyczasie wśród innych rodzin zapoznają się z Paddym, Ciarą i ich synkiem Antem. Zaczynają spędzać czas w swoim towarzystwie, dzieci się dogadują, sielanka trwa. Pada propozycja odwiedzenia nowych znajomych w ich wiejskiej brytyjskiej posiadłości. Początkowo wydawać by się mogło, że nie dojdzie do spotkania, ale Ben zauroczony nowymi znajomi chce ich bardziej poznać. Szybko przenosimy się na angielską ziemię, a weekend zamienia się w koszmar. Jest to chyba prosta fabuła na film, ale mądry reżyser pociągnie temat w kreatywny sposób. Tutaj mi tego zabrakło, w pewnym momencie widz już wie jak to się skończy i jak w moim przypadku będzie odliczał minuty do końca seansu. 
    Jak się dowiedziałem, jest to remake duńskiego horroru, znanego w Polsce pt. "Goście" i wydaje mi się, że go również oglądałem. Niestety Watkins mam wrażenie, że gdzieś zgubił pomysł na film. Fabularnie bohaterowie są czasem jak dzieci, podejmują tak głupie decyzje, że aż sami mami ochotę ich trzepnąć żeby się ogarnęli. Nie wiem, może produkcja miała być typowo na rynek amerykański, gdzie przeciętny widz nie będzie się doszukiwał sensu fabuły. Ogólnie wiadomo, że włoskie widoczki zawsze się sprzedadzą i obronią, angielska wieś również przepięknie wygląda w kadrze, ale co więcej? Nie samym planem filmowym żyje widz, choć super kadry często są w stanie sprzedać produkcję i trochę załatać niedociągnięcia. A co z bohaterami? Jak radzą sobie aktorzy? Jedna odpowiedz - James McAvoy! Chyba tylko i wyłącznie on ciągnie ten film, nie odbierając pracy innych aktorów, ale zachowanie Paddy'ego, jego uśmieszki, przesadzone emocje i wygląd bardziej strongmena niż miłego lekarza z gabinetu, to nęci i kusi widza. Zachowania na granicy dobrego męża z jednoczesnym psychodelicznym wrażeniem mordercy. On kreuje całe zdarzenia, wyciąga fabułę i pnie ją do przodu. Oj tak, Paddy jest bohaterem, który budzi respekt. I na tym chyba koniec plusów, generalnie clou filmu jest uciec i nie dać się zabić temu miłemu facetowi z prowincji. 

    Uważam, że ciekawy pomysł nie poszedł w parze z wykonaniem. Pomysłowo trochę zlatuje mi tu Amytiville, które uważam, że robi wrażenie. Nie Mów Zła ma dobre momenty, ciekawe kadry, ale fabularnie niestety nie dociąga jak mógłby. Miało się czasem ochotę krzyknąć - no wiejcie już stąd! Nawet jeśli wiemy, że postacie na ekranie kina nas nie usłyszą. McAvoy zrobił swoją robotę, wykreował cudownego bohatera, który choć zły jest w stanie nas zainteresować, niestety nic poza tym, a szkoda bo można byłby zrobić fajny film.... 

piątek, 27 września 2024

[7] BOOKS: Bezlitośni Bogowie - Emily A. Duncan

Tytuł - Bezlitośni Bogowie
Oryginał - Ruthless God
Seria - Something Dark and Holy
Autor - Emily A. Duncan
Wydawnictwo - Zysk i S-ka
Tłumaczenie - Dorota Górska
Gatunek - fantasy, sci-fi
Ilość Stron - 530
Data Wydania - 24 wrzesień 2022
Moja Ocena - 5/10






 
Ciemność nigdy nie działa w pojedynkę...
Nieustannie rozdzierani przez konflikty, dziewczyna, książę i potwór odkrywają, że ich losy zostały nieodwracalnie splecione. Ktoś...lub coś nimi manipuluje. Głosy, które Serefin słyszy w ciemności, te, które Nadia uważa za swoich bogów, te, które Malachiasz za wszelką cenę pragnie spotkać - te głosy chcą władzy w tym świecie i nie zgadzają się dłużej milczeć.
Nadia już nie ufa swojej magii. Serefin walczy z głosem w swojej głowie, który nie należy do niego. Malachiasz prowadzi wojnę z tym, kim - i czym - się stał.
W pasjonującej kontynuacji Niegodziwych Świętych Emily A.. Duncan maluje gotycki, mroźny świat, gdzie cienie szepczą i nikt nie jest tym, kim się wydaje, a wstrząsające zakończenie odbiera dech w piersi.

    Nie będę ukrywał, że gdyby nie fakt, że część 1 serii była moim prezentem urodzinowym, to pewnie nigdy był nie sięgnął po tą pozycję. Przyznaję się szczerze, że początek był bardzo udany, nasza rodzima mitologia słowiańska totalnie raczkuje czy to w polskiej fantastyce, czy zagranicznej, więc z pewnym zaciekawieniem przeniosłem się do świata Bezlitosnych Bogów, ale bardzo szybko moje uczucie się wypaliło. 
" Zwłaszcza nie podobało jej się, że Tranawianie mieli własną nazwę dla Bolagwoj; dla nich to znaczyło coś całkiem innego. Po kalazińsku to oznaczało "siedzibę bogów". "Źródło". Po tranawiańsku znaczyło to "wrota piekieł". "
    W pierwszym tomie nie zwracałem uwagi na pewne niedociągnięcia autorki, sama historia bogów, całej krainy czy przygód głównej bohaterki totalnie mnie pochłonęła, ale teraz niestety to widać. Czytam drugi tom, a w zasadzie nie wiem jak wygląda kleryczka, co cechuje jej współtowarzyszy czy chociażby jej dwójki przyjaciół, a jednocześnie wrogów - króla Tranawii czy Czarnego Sępa. Historia się rozwija, posuwamy się naprzód z naszymi bohaterami, a jednocześnie muszę stwierdzić, że niewiele o nich wiemy. Niestety za to bardzo duży minus u autorki, nawet jeśli debiutuje i wciąż się uczy pisać, czytelnik poprzez cechy charakteru czy fizyczne powinien utożsamiać się z postacią, lubić ją lub nie. Ja Nadii Łaptiewy w drugim tomie nie lubiłem, ale tylko dlatego, że miałem wrażenie iż wciąż płacze, nie potrafiłem jej współczuć albo jakkolwiek przejmować się jej ciężkim losem. Jakoś nie przekonywało mnie jej rozdarcie między wybraniem tym co dyktuje serce, a tym co podpowiada rozum, a w zasadzie jakie zadanie powierzają jej, jej bogowie. Ma niby wielką moc, ale sama nie wie czy pochodzi z jej serca czy rzeczywiście od istot, które wielbi, chwilami miałem nadzieję, że może zginie, zrobią z niej świętą, za jaką jest uważana, a na scenę wkroczy inna, barwniejsza postać. Zdecydowanie w trakcie zarówno pierwszego tomu jak i tutaj przekonywałem się do króla Tranawii i jego świty. Serefin Meleski to postać, którą chciałbym poznać. To jego losy interesowały mnie najbardziej, często połączone fabułą z kalazińską kleryczką Nadią. 
     Sam panteon bogów jest stworzony dość mrocznie i tajemniczo, jest jednocześnie rozłamany na dobrych i złych, co zdecydowanie wpływa na pozytywniejszy odbiór powieści. Ciekawi nas tego kim są, dlaczego mają tak wielkie moce i skąd ich wielka chęć siania chaosu i zniszczenia w świecie ludzi, w świecie gdzie wydawać by się mogło - są czczeni. Wiemy, że wojna między Kalazinem (uznającym bogów) oraz Tranawią (heterykami) trwa już ponad sto lat. Każde państwo twierdzi, że wie lepiej i ich wiara jest lepsza. Niesamowicie przypadła mi do gustu magia krwi tranawiańczyków, ich księgi zaklęć przypięte do pasa oraz wielka chęć ofiarowania własnej krwi by tej magii użyć. Coś dla mnie zupełnie nowego w kanonie różdżek czy innych sposób rzucania zaklęć. Sam świat dookoła bohaterów jest mroczny, mamy wyniszczająca wojnę, srogą zimę i dawne, wręcz starożytne demony-bogów budzące się do życia.
    Niestety mimo ciekawych opisów sama powieść zaczynała mi się dłużyć, czytelnik chciał się dowiedzieć co będzie dalej, ogromne oczekiwanie i budowanie napięcia zaczynało dłużyć i nużyć. Chwilami miałem wrażenie, że gubiłem watek - rozmyślań czy rozmów naszych bohaterów, jakby sens ich dialogów do mnie nie docierał, coś się działo, ale to nie wzbudzało mojego zainteresowania. Dotarcie do finałowych momentów drugiego tomu poprzez teoretycznie niezbyt długą powieść (książka ma ponad pięćset stron, co mi osobiście nie przeszkadza, ale wiem, że dużo osób woli skondensowane historie i fabuły, co nie są rozwlekane na x kartek) nie powaliło mnie na kolana. W zasadzie wydarzyło się to, co czytelnik mógł sam sobie dopowiedzieć w trakcie lektury. Mimo wielkiego napięcia nie ma fajerwerków. Historia znów zataczała koło, nasi bohaterowie zostają z nami dalej, choć fabularnie można by rzec, że jakaś śmierć w tym wszystkim dobrze by nam zrobiła. Panteon bogów istnieje w okrojonym stanie, a Tranawia straciła swoje paliwo, z jednej strony jesteśmy ciekawi co wydarzy się dalej, ale wciąż mamy z tyłu głowy ciężkie przebijanie się przez kalaziński mroźny las...

    Nie wiem czy zdecyduje się przeczytać zakończenie trylogii, mimo iż nie lubię zostawiać niedokończonych tomów czy serii książek. Duncan jednocześni kusi nas tymi twardymi, mrocznymi słowiańskimi bogami, jak również męczy światem przedstawionym. Czułem się szczerze wymęczony, zaskoczenie nie powaliło mnie na kolana, w zasadzie to co myślałem, że się wydarzy, działo się w mniej bądź bardziej przewidywalnym wątkiem fabularnym. Szkoda, trochę żałuję tej powieści, bo historia magii krwi oraz bogów inspirowanych mitologią słowiańską przypadła mi generalnie do gustu, ale mało wyraźni bohaterowie z swoimi być albo nie być nie zachęcają do wciągnięcia się w lekturę. Czasami odkładałem powieść, licząc, że gdy wrócę fabuła będzie już sięgać dalej niż ciemny las i płacz głównej bohaterki. Chciało by się polecić powieść dalej, ale na pewno nie każdemu przypadnie ona do gustu i nie wszyscy przeżyją podróż drogą bogów do naprawy/zniszczenia świata.
    

poniedziałek, 23 września 2024

[6] Serials - Nawiedzony Dom Na Wzgórzu

Tytuł - Nawiedzony Dom Na Wzgórzu
Oryginał - The Haunting Of Hill House
Reżyseria - Mike Flanagan
Produkcja - USA
Obsada - Carla Gugino, Michiel Huisman, Timothy Hutton, Kate Siegel, Elisabeth Reaser, Olivier Jackson-Cohen, Henry Thomas, Victoria Pedretti, Samantha Sloyan
Premiera - 
* Polska - 12 październik 2018
* świat - 12 październik 2018
Gatunek - dramat/horror
Ilość Serii - 1 (10 odcinków)
Moja Ocena - 9/10





"Nawiedzony dom na wzgórzu" to współczesna adaptacja klasycznej powieści Shirley Jackson pod tym samym tytułem, opowiadającej o piątce rodzeństwa, któe wychowało się w najsłynniejszym nawiedzonym domu w Ameryce. Teraz wszyscy są już dorośli i muszą zmierzyć się z samobójstwem swojej najmłodszej siostry, która zmusza ich do stawienia czoła duchom z przeszłości. Niektóre z nich czają się tylko w ich głowach, a niektóre mogą naprawdę ukrywać się gdzieś w zakamarkach owianego złą sławą domu na wzgórzu.


    Thanks Netflix for this! Dobry horror nie jest zły, jak to mawiają. O produkcjach Mike'a Flanagan'a mówi się dużo, część je kocha, część nienawidzi. Zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy. Ciekawi bohaterowie, niezłe zdjęcia, muzyka budująca klimat i historia sama w sobie. To jest coś co lubię najbardziej, i dostaję to cudownie skomponowane w "Nawiedzonym Domu na Wzgórzu".

    Cieszę się bardzo, że Netflix tym razem nie odgrzewa przysłowiowego kotleta, znany szerszej publiczności w literaturze czy kinie nawiedzony dom dostaje nową historię i bohaterów, a wydarzenia z przeszłości jawią się jako tło wątku głównego. Rodzina Crane'ów w żadnym stopniu nie przypomina zwykłej rodziny, to można odkryć już na samym początku - to opowieść nie tylko o złym, nawiedzonym domu, ale ukazanie problemów ich specyficznej familii. Odkrywając historię, poprzez tragedię, wspomnienia czy retrospekcje, znajdujemy postacie, które pokochamy, i które znienawidzimy. Serial wciąga w zasadzie od pierwszej sekundy, i jak na dzieło Netflixa, uważam, że od początku do końca trzyma poziom. Dostajemy soczystych bohaterów, którzy nie boją się być źli, nie boją się krzywdzić i wykorzystywać innych dla swoich własnych korzyści, ostatecznie każdy chce coś ugryźć dla siebie z tego tortu - rodzinnej fortuny. Crane'nowie są trochę takim błędnym kołem - napędzają się i kierują do własnego zniszczenia. Jednocześnie tak różni, a mimo wszystko podobni. 

    Nie mamy jednego głównego bohatera, ale poszczególne epizody na pewno. Każdy odkrywa przed nami kawałek tego psychodelicznego rodowodu, co pozwala nam lepiej poznać rodzeństwo, a nawet przejmować się ich losem. Przedstawione wątki łączą się, tworząc spójną całość, a prawie godzinne odcinki nie dłużą się, wręcz przeciwnie - widz ma ochotę na więcej. Nic dziwnego, że opinie mówią o jednej nocy z Crane'nami. Ich opowieść wciąga, chcemy poznać dalej każde ich spotkanie, zobaczyć konsekwencje podjętych decyzji. Tak właśnie dobrze tworzy się bohaterów, oraz świat przedstawiony. Wielki szacunek Flanagan'owi, że poprowadził to wszystko tak sprytnie i pewnie.

    Nawiedzony Dom Na Wzgórzu to niezwykła opowieść, zbudowana na tragicznej historii rodziny Crane'ów. Powolne tempo pozwala nam się rozkoszować światem przedstawionym, polubieniem bohaterów i momentami grozy. Choć ostatecznie zakończenie nie jest ultra tajemnicze, to sam wątek fabularny i tak przyprawia o dreszcze. Szczerze mówiąc życzyłbym sobie częściej oglądać takie seriale, bo uwielbiam horrory, a jednocześnie Netflix zaskoczył mnie tak pozytywnie, że mam chrapkę na więcej.  Mam nadzieję, że Wy również jak ja zakochacie się w nawiedzonym domu...   


----

Its' been a while, huh???

Przyznam się szczerze, że nie wiem co Wam napisać. Ostatni post tutaj pojawił się w 2020, i cztery lata później wracam jakby nigdy nic? Nie będę obiecywał systematyczności postów, bo chyba nigdy się jej nie trzymałem. Zamierzam po prostu pisać kiedy będę chciał, recenzował co chciał i prowadzić to w mniej bądź bardziej zorganizowany sposób. Czujcie się tutaj swobodnie, ponieważ to był i zawsze będzie MY LITTLE WORLD! ❤